Dzisiejszy dzien spedzilismy uganiajac sie za koalami i innymi zwierzakami po Magnetic Island przy uzyciu najbardziej stylowej dostepnej na wysepce maszyny, a mianowicie skutera. w koncu udalo nam sie dopasc i sfotografowac jednego tlustego osobnika, jak wcinal liscie eukaliptusa, co nie jest latwe, bo misie okolo 20 godzin dziennie poswiecaja na sen (w nastepnym wcieleniu bede koala...). misiu nic sobie nie robil z naszej obecnosci i wypinal sie do fotek na wszystkie strony. nie moglismy co prawda podejsc za blisko, bo wszedzie straszyly tablice o smiertelnie jadowitych zmijach, ktore tylko czekaja, aby wbic sie w lydke nieuwaznego turysty (uwielbiam polska nazwe tej gadziny [death adder]- zdradnica smiercionosna - bardziej przerazliwie juz nie mozna!)
przy okazji wdrapalismy sie na szczyt wyspy i obejrzelismy pozycje obronne z II wojny swiatowej (dobrze, ze Japonczycy nie zaatakowali...). w drodze powrotnej natknelismy sie na innego miska, jak chrapal na galezi na eukaliptusowym haju - cala japonska armia by go nie zbudzila (my probowalismy i nic).
Arkowi tak spodobalo sie smiganie skuterem po wysepce, ze zaprzysiagl kupno takiej samej maszyny po powrocie do domu (to moze byc ciekawe przy zacinajacym deszczu i szkockim huraganowym wichrze..)
nad morzem natknelismy sie na stadko walabii (mini-kangurow), niestety Arek wczesniej zezarl przygotowana w celu zwabienia ich marchewke i tylko nas osyczaly.
seeing koalas in the wild enjoying themselves, seeing WW2 forts - all this on a stylish scooter