Arek postraszyl mnie, ze moja dalsza niekompetencja w kwestiach technicznych grozi wygraniem nagrody Darwina (i popsuciem naszego vana, co byloby jeszcze gorsze). Postaram sie poprawic.
ucieklismy z betonowej dzungli na dobre do Lone Pine Koala Sanctuary, czyli ogrodu zoologicznego w okolicach Brisbane, w ktorym mieszka najwiecej koali w Australii (28$). Naprawde warto!!
Caly ogrod obstawiony jest drewnianymi 'grzedami' dla misiow, na ktorych siedza sobie cicho, wcinajac poutykane liscie eukaliptusa lub chrapiac w najlepsze po pijackiej uczcie. zrobilam sobie obowiazkowa fotke z koala (16$, ale bylo warto), zjedlismy lunch w towarzystwie wielkich jaszczurek i ganialismy sie z kangurami, ktorych cale stada rozlozyly sie na trawiastym wybiegu. okazalo sie, ze kangury na ogol chodza na czterech nogach w dosc pokraczny sposob - skacza tylko wtedy, kiedy im sie spieszy!!
PS. dobrze ze odwiedzilismy wtedy kangury!! chociaz podobno sa w Australii rownie pospolite jak u nas zajace, w pozniejszej podrozy widzielismy je wylacznie rozplaszczone na asfalcie. jedyny zywy egzemplarz uciekl przed nami w krzaki na Magnetic Island - no ale tam prawie nie ma samochodow...
Seeing lots of koalas and kangaroos in Lone Pine Koala Sanctuary, paying through the nose for a photo with a koala (but they are so cute!)