Zamiast marnowac 30$ na rejs turystyczny, wybralismy sie z Madzia promem do Manly (12.80$ a widoki na Opere i Harbour Bridge take same). Plaza w Manly jest wspaniala, pelno na niej surferow, cwiczacych swoje umiejetnosci na wysokich falach. Niestety, nieumiejetnie zastosowany krem z filtrem po 2 godzinach na sloncu poskutkowal tym, ze wygladam jak ofiara Hiroszimy, ktora schronila sie w Nagasaki, a Arek jak parobek, ktory w przykrotkiej koszulinie oral pole w poludnie. slowem wszyscy sie patrza :-)
w drodze powrotnej mielismy okazje przyjrzec sie Mardi Gras, czyli dorocznej imprezie - paradzie gejow i lesbijek. troche ciezko bylo sie dopchac, zeby cos zobaczyc, ale paru facetow w piorach i spodniczkach spotkalismy w okolicy. Lech Kaczynski dostalby apopleksji, widzac te Sodome i Gomore. wracalismy przez slynna dzielnice King's Cross. podobno jezeli facet upusci tam portfel, nie powinien sie po niego schylac, tylko wykopac poza granice dzielnicy :-) (zakladajac, ze jest hetero..)
a na koniec wpadlismy na polska impreze na Coogee. jak sie okazuje, zycie swiezej emigracji nie jest tak rozowe z powodu koniecznosci posiadania wizy - np. dostanie wizy studenckiej wiaze sie z wydatkiem kilku tysiecy $$$ na szkole. oczywiscie osoby z odpowiednimi kwalifikacjami maja duzo latwiej - a jest ich tez sporo. wsrod australijskiej Polonii nie spotyka sie wygolonych typow o grubych karkach, jak w Wielkiej Brytanii...
getting Hiroshima victim look after sunbathing on Manly beach, trying to see something of famous Mardi Gras, crashing Polish beach party