Dzień rozpoczęliśmy od porannej kawki w lokalnej kafeterii, a potem myknęliśmy do centrum Werony, gdzie wzdłuż rzeki łatwo o niedrogi parking. Miasto to ma bardzo malowniczą starówkę, której najbardziej rozreklamowanym punktem jest oczywiście balkon Julii, gdzieś w bramie kamienicy. Na adaptacji z pięknym Leonardem byłam w kinie aż dwa razy, więc nie mogłam odpuścić (właśnie mi się przypomniało, że dramat ten przerabialiśmy na literaturze brytyjskiej :-). Balkon jak balkon, ale za to jakie tłumy!! Aby zapewnić szczęście miłości, można sobie kupić kłódeczkę i przyczepić obok posągu Julii. Dla bardziej oszczędnych pozostaje przyklejenie rozdziamdzianej gumy do żucia w bramie, co też z nadzieją zrobiła Kasia.
W Weronie jest jednak więcej miejsc do oglądania. Przede wszystkim okolice placu dei Signori, a zwłaszcza wieża Lamberti, na którą mimo okazjonalnych napadów lęku wysokości musiałam wjechać. A wjeżdża się naprawdę wyyysoko. Widok na Weronę niesamowity.
Potem włóczyliśmy się jeszcze uliczkami tego uroczego miasta, zjedliśmy pizzę, obejrzeliśmy Arenę, czyli mini-Koloseum oraz przygłupie przedstawienie uliczne. W końcu zmęczeni upałem w mieście pojechalismy na kolejny nocleg, czyli Camping Jolly pod Wenecją. Bardzo polecamy to miejsce, ponieważ można tam nocować już od 10 euro za łóżko, a na miejscu ma sie wszystko - duży i mały basen, jacuzzi, sklep, restaurację, bar i nocny klub do 2. nad ranem. Łazienki czyste jak w dobrym hotelu. Jedyna wadą pozostaje brak chociażby prowizorycznej stołówki i nie ma jak zrobić sobie nawet kawy czy tosta.