Kiedy wstalo slonce, odkrylismy przyczyne taniego nocleg w Morro Bay - za plotem motelu staly wielkie kominy miejscowej elektrowni. podziwiajac piekna plaze, najlepiej stac tylem do miasta :-) na skalkach przy morzu zalegla sie kolonia wiewiorkopodobnych siersciuchow, ktore oczywiscie bezczelnie nas napastowaly, liczac na latwe lupy.
Kiedy bylismy gowniarzami, w telewizji lecial tasiemiec-serial Santa Barbara, pokazujacy dostatnie i pelne intryg zycie bogatych Amerykanow w czasach, kiedy najwiekszych emocji w naszym mniescie dostarczalo sprawdzanie, jakie majtki akurat Ruscy rzucili na bazarek. Santa Barbara to w rzeczywistosci wykwintny kurort, postanowilismy wiec wpasc, zeby chwilke w tym luksusie sie mordowac. na wysadzanej palmami promenadzie minela nas wycieczka na tzw. sedgwayach. pamietam, jak podniecali sie tym 'rewolucyjnym' wynalazkiem w telewizji, jednak nie przyjal sie chyba nigdzie poza kilkoma miejscami w Kalifornii, gdzie wynajmuje sie je turystom. patrzac na fotke, latwo zrozumiec - uzytkownik telepie sie z wolna na stojaco, lekko przegiety do przodu, jak kukla. gdzie tu aerodynamika, styl i przyjemnosc jazdy na, przykladowo, skuterze? (cos ten skuter wciaz wraca...)
dalej czekala nas slynna trasa widokowa wijaca sie po wzgorzach Los Angeles czyli Mulholland Drive. Arek byl rozczarowany sama droga, gdyz jakoscia nawierzchni przypominala szose z Bialej do Sulim, a spodziewal sie chyba, ze wokol Hollywood drogi wyasfaltowane sa zlotem (SPROSTOWANIE - na drodze do Sulim jest juz nowy asfalt!!) panorama na Miasto Aniolow jest za to super. z daleka widac bylo slynny napis 'Hollywood', postanowilismy wiec podjechac troche blizej, zeby zrobic sobie obowiazkowe 'fotki na tle'. za blisko nie dalo sie podejsc, bo w krzakach czatowaly grzechotniki. w punkcie widokowym zaczepil nas mlody Niemiec i poprosil, zebysmy nagrali filmik z jego aparatu. stanal na tle napisu, po czym zaczal stepowac jak pijany derwisz. parsknelismy smiechem, ale koles caly czas byl superpowazny. nie wiedzielismy, o co Hansowi chodzilo, dopoki po powrocie nie zobaczylismy na YouTube filmiku: Where the hell is Matt? ze stepujacym na tle roznych krajow Australijczykiem. Jak widac, jego kultowe wideo ma juz nasladowcow.
na koniec wyladowalismy w motelu Adventurer niedaleko lotniska, w ktorym oprocz sporego basenu oferowano wiele innych darmowych lub niedrogich rozrywek (tak zalowalam, ze nie mielismy czasu na jednodniowa wycieczke do Meksyku...ha pewnie po powrocie do Szkocji zabiliby nam deskami okna i drzwi wejsciowe - wlasnie rozpoczela sie panika przed swinska grypa, przywleczona z Meksyku). niczego podejrzanego nie widzielismy, a jednak sklepiki w tej okolicy mialy kuloodporne szyby..