Za rada sasiadow z kempingu wybralismy sie na farme krokodyli w Innsfail (23$). Jako ze wkraczalismy w rejon, gdzie krokodyli jest wiecej niz ludzi, postanowilismy popatrzec na nie zza siatki, gdyz - z tego, co mowil przewodnik - spotkanie w cztery oczy z krokodylem w naturze daje nam tylko 20% szans przezycia, a i to nie w jednym kawalku. Jedna 5-metrowa gadzina zostala odlowiona, gdyz zezarla 50 krow i za kare sama skonczy jako torebka albo portfel. Facet zabronil nam wsadzac palce przez siatke, po czym sam wskoczyl do srodka i zaczal machac krokodylowi kurczakiem nad glowa. za kazdym razem ze spokojnego zdawaloby sie bajorka wyskakiwala zebata klapiaca paszcza, probujaca oprocz kurczaka pozywic sie takze jego dostawca. jak to sie stalo, ze ten facet jeszcze zyje, to jego pilnie strzezona tajemnica zawodowa.
nastepny przystanek zrobilismy przy wodospadzie Milaa Milaa - wreszcie doczekalam sie kaskady i oczka jak z folderu. zaden krokodyl sie tam (jak na razie) nie zapuscil, moglam wiec fikac w wodzie do woli. po drodze byly jeszcze 2 inne fajne wodospady oraz niesamowicie gleboki krater, na ktorego dnie polyskiwalo posepne jeziorko.
po drodze do Port Douglas Arek musial jeszcze dmuchac w balonik (policja zaczaila sie chyba na miejscowych kowbojow - znowu w radiu piosenki o pedzeniu bydla).
w Port Douglas moglismy zanocowac w slynnym Sheratonie (600$ za dwojke), wzgardzilismy jednak tym gniazdem snobow i wybralismy kemping za 30$.