dzis znowu obudzilismy sie po 3 godzinach snu i za cholere nie moglismy zasnac, to juz trzecia noc prawie bez snu, dziwne, ze na twarz nie padamy, chociaz nie jestesmy juz pierwszej swiezosci.
dzisiaj zwiedzilismy dzielnice hinduska, czyli Little India. Zaraz po wyjsciu z kolejki zerwala sie taka ulewa, ze zmoczyloby nas do majtek, gdybysmy nie znalezli schronienia w pubie Prince of Wales. Ten klasyczny anglosaski pub wyglada nieco surrealistycznie w uliczce, w ktorej kroluje zapach curry i glosna muzyka z Bollywodu. Za to z tarasu moglismy popijac przeplacone piwo i obserwowac zycie tej kolorowej dzielnicy. Na szczescie wbrew przewidywaniom, podczas przechadzki po straganach lokalni handlarze nie lapali nas za rekaw ani nie wciagali do swoich sklepikow i barow. No i przestrzegali slynnej singapurskiej czystosci. Czyli hinduskie klimaty bez szkod dla zoladka i nerwow. Polecamy.
Dalej byla dzielnica arabska ze zloconym meczetem i kolejne rzedy kolorowych domkow ze straganami i jadlodajniami. W jednej z nich zatrzymalismy sie na danie pod nazwa nasi goreng, ktore spalilo mi podniebienie. Pozniej odwiedzilismy jeden z licznych w Singapurze luksusowych domow handlowych, niestety tegoroczna kolekcja torebek Luis Vuitton jest calkiem do d.., wiec tylko skorzystalismy z toalety.
Z powrotem w hostelu spakowalismy graty, a przemila recepcjonistka Maria (rodem z Filipin) zamowila dla nas busik na lotnisko - 9$ od pasazera i dowoz pod terminal (bezposredni kierowca - na przywitanie zapytal tylko: Have you got 18$?). Singapurskie lotnisko to super wypas - super nowoczesne, pelno zieleni, nawet mozna sobie zrobic
masaz stop gratis w specjalnej maszynce :-)
hiding from tropical storm in Prince of Wales pub in surprisingly clean Little India, colourful Arab quarter