w morde jeza... po 3 godzinach snu zaczelismy sie wiercic, na zmiane rozkopywac i zakrywac, wlaczac i wylaczac klime i swiatlo, az w koncu o 5.30 poddalismy sie i odpalilismy laptopa.
Arkowi udalo sie jeszcze zlapac 3 godziny snu, a mi juz nie, ale niezrazeni ruszylismy w miasto po sniadanku. zaczelismy od Buddha Tooth Relic Temple, wspanialej swiatyni przesyconej zapachem kadzidel, zapalanych przez poboznych buddystow. na dachu znajduje sie wspanialy ogrod, posrodku ktorego stoi modlitewny mlynek. o ile sie orientuje, chodzenie wokol niego jest u nas mniej wiecej rowne odmawianiu zdrowasiek. nalezy pamietac o skromnym ubiorze - ja tego nie przewidzialam i musialam owinac sie w swiatynny szalik. jego zsuniecie sie z ramion grozi stanowcza reprymenda.
nastepnie udalismy sie do Sri Mariamman, najstarszej swiatyni hinduistow w Singapurze, ktora jest duzo ubozsza w posagi i ornamenty, do tego dozorca zostawianych przy wejsciu butow pogonil nas, kiedy weszlismy za kotare, aby zrobic zdjecie jakiemus szablozebnemu bostwu (ale nie bylo znaku, ze nie wolno..)
nastepnie w lokalnej garkuchni wsunelismy smaczny lunch za jedyne 5$ od dwoch osob i zwiedzilismy nabrzeze, z ktorego roztacza sie imponujacy widok na okoliczne wiezowce (a jest ich niemalo)..
okazalo sie, ze spora czesc marszu w 30-stopniowym upale byla na prozno - po dotarciu do podobno najwiekszej fontanny na swiecie - Fountain of Wealth (Fontanny Dobrobytu) - okazalo sie, ze nie ma w niej kropli wody.. chyba symbol swiatowego kryzysu :-)
pot splywal z nas jak z lokomotywy Tuwima, wiec darowalismy sobie spacer i wrocilismy taksowka (jedyne 4,5$).
w lokalnej jadlodajni uraczylismy sie chlodnym piwkiem Tiger, po czym przespacerowalismy sie ponownie po stoiskach Chinatown i dalismy sie skusic na polgodzinny masaz calego ciala w jakiejs kanciapce na pieterku. nigdy nie bylam u masazysty i dotad kojarzylo mi sie to z lekkim ugniataniem pleckow. tymczasem po krotkiej rozgrzewce moja specjalistka ruszyla na calego. probowala wycisnac mi nerki, klepala po tylku, ciagnela za glowe, az chrupnelo, a na koniec wskoczyla na mnie i zaczela mi ugniatac posladki kolanami. Arek z kolei trafil na rownie stanowczego, ale bardziej gadatliwego starszego pana, ktory odradzil mu korzystanie z chinskiego masazu w ojczyznie, bo fachowcy na emigracji to partacze i moga tylko zrobic krzywde (hmmm). slowem, jezeli sie masowac, to tylko na Trengganu Street (come again and tell your friends - wiec usluznie reklamujemy). za 25$ za pol godziny zostaje sie wymasowanym do szpiku kosci!!
lack of sleep due to jet lag, seeing buddhist and hindu temples, dry Fountain of Wealth & skyscrapers, getting a traditional Chinese massage from very energetic masseurs