Z mocnym bólem głowy ruszyliśmy na Pigalak. Dzielnica sprostała moim oczekiwaniom - same sex-shopy, 'sexodrom' (?), video-masaż-relaks itp. w nocy musi wyglądać jeszcze ciekawiej. później, klucząc stromymi uliczkami Montmartru, podeszliśmy do Place du Tertre, skweru, zastawionego sztalugami artystów, pośród których kręci się sporo pseudo-artystów, oferujących wycinanki z papieru (koleżanka ostrzegła nas, że próbują naciągnąć na 20 euro). a potem sama bazylika Sacre-Couer, spod której roztacza się fantastyczny widok na cały Paryż. nic, tylko położyć się na trawniku i wygrzewać na słoneczku.. sielski nastrój psują watahy bardzo natrętnych 'Afro-Francuzów', usiłujących wcisnąć jakieś pstrokate badziewie przy wyjściu na dole. byli tak upierdliwi, że poczułam się jak w Maroku.
czekając na plat du jour na tarasie knajpki, obserwowaliśmy grupkę smutnych Chińczyków, zwabiających klientów napisem: "your name in Chinese". niestety, nikt nie był zbyt zainteresowany ich wycinankami, oprócz wozu policyjnego, który wyczekująco stanął obok ich stoiska. Chińczycy posłusznie zwinęli swoje graty i wycofali się za róg. nie minęły 3 minuty, kiedy smętni Azjaci cichutko wrócili na swoje pozycje i dalej bez przekonania machali do turystów, którzy mieli gdzieś ich ofertę.
ostatnim przystankiem był cmentarz Pere-Lachaise. najbardziej obsypany kwiatami był oczywiście grób Szopena, a pozostałe 'słynne' groby (Edith Piaf, Jim Morrison), niewiele się wyróżniały.