Z wszystkich odwiedzonych tego dnia atrakcji najbardziej podobała mi się mało znana fontanna Strawińskiego - bajkowa grająca i jeżdżąca instalacja, w której można sobie do tego schłodzić nogi.
poza tym kontynuacja gonitwy za facetami z kubełkiem i otarcie się o porażenie słoneczne podczas rejsu Sekwaną, ponieważ w Szkocji zapomnieliśmy, co to krem z filtrem.
po powrocie do hostelu Belushi's Arek ulokował się w barze, a ja poszłam po coś do pokoju i spotkałam nowego 'współspacza', którego zaprosiłam na integracyjne piwko. okazał się on studentem z Południowej Dakoty, któremu uciekł samolot do Stanów. słysząc rodzimy akcent, wprosił się do nas młodzieniec z Chicago i rozmowa zeszła na politykę, posiadanie broni i 'fake ID', które nosi każdy szanujący się amerykański student. po wielu Coronach grupa powiększyła się o brazylijskiego policjanta i jego apetyczną kumpelkę, snujących opowieści o leniwcach wiszących nad ich domem w Amazonii. ostatnim amatorem piwek okazał się naukowiec z Nowosybirska, który planował przejść Rosję na piechotę. zmorzeni tyloma browarami, niedługo potem zmyliśmy się do swoich prycz.