zaraz po wyjściu ze schroniska miejscowe dzieciaki, spotkane w drodze do szkoły, zrobiły mnie w jajo. kiedy dałam im czekoladę, po prostu zwiały, zamiast grzecznie się ustawić do zdjęcia pt. Ja i sympatyczni tubylcy. Jeszcze jedna nauczka, żeby w krajach arabskich w żaden 'deal' z góry nie wchodzić bez umówienia warunków :-) Jak na złość, piękna późnoletnia pogoda skończyła się tego dnia i kilkugodzinny marsz do schroniska Neltner (3200m) w strugach deszczu i kłębach chmur okazał się po prostu mordęgą. na szczęście nasze plecaki do schroniska zabrały osły (im pewnie podobało się mniej). dygocząc jak w ataku malarii, rzuciliśmy się grzać przy kominku. poza tym nie było tam nic ciekawego do roboty - schroniska górskie zawsze kojarzyły mi się z zapachem kiełbasek, piwem (marzenie!), graniem na gitarach, a skazani zostaliśmy na ascezę (być może po prostu dlatego, że zgromadzeni powoli wychodzili z hipotermii..)