Przybyliśmy do Marakeszu po 20, a ponieważ nasz hotel położony był zaraz przy bramie po medyny, ochoczo wyruszyliśmy na pieszą eksplorację. chociaż kramy i warsztaty były pozamykane, uliczki i tak roiły się od ludzi, którzy głodni jak wilki po całodniowym poście śpieszyli wrzucić coś na ruszt. po wąskich uliczkach do tego krążą osły, skutery, motocykle i co tam jeszcze.. szybko wylądowaliśmy zgubieni w jakimś ciemnym zaułku, na szczęście zagadnięty mieszkaniec dzielnicy płynną francuszczyzną wyjaśnił, jak stamtąd wybrnąć. dotarliśmy do placu przy meczecie Kutubijja i tu pierwszy szok - w restauracyjce nie mieli piwa, o którym marzyliśmy (było wciąż 28 stopni)... jak się okazało, Maroko to praktycznie kraj abstynentów, przynajmniej w czasie ramadanu. jeszcze nigdy nie wypiliśmy tak mało w czasie wakacji :-) potem poszliśmy na plac Dżemaa elFna, gdzie o tej porze odbywa się szalona impreza - artyści tańczą, kuglarze czarują, na rożnach kręcą się całe owce... oczywiście turysta z aparatem od razu zostaje obskoczony przez różnych cudaków. po nasyceniu oczu tym niecodziennym widowiskiem, wskoczyliśmy w taksówkę, po czym zasnęliśmy kamiennym snem w naszym hotelu.