Woda zostawiona w aucie na noc pelna byla kawalkow lodu...
Pastor chyba straszy mieszkancow Panguitch ogniem piekielnym, jezeli otworza swoj interes w niedziele, na sniadanie pozostaly wiec nam tylko bulki ze stacji benzynowej (to uswiecone miejsce jest wszedzie otwarte na okraglo). Udalismy sie nastepnie do Bryce Canyon - moze niezbyt znany w Europie, ale tutaj szalenie popularny (co odzwierciedla cena za wjazd). I nic dziwnego - kolejne miejsce, w ktorym natura zaszalala - wiatr wyrzezbil piaskowiec w fantastyczny skalny amfiteatr, raz pomaranczowy, w innych miejsach czerwony. Tylko biegac wzdluz krawedzi i strzelac fotki. Chcielismy zejsc w dol, pomiedzy kamienne grzybki, niestety po opadach sniegu ze szlaku zrobila sie blotna breja, w ktora swoim zwyczajem wpadlam (10 minut czyszczenia butow pod kranem). Sloneczko caly dzien mocno swiecilo, spedzilismy wiec wspanialy zimowy dzien!
Ten autobus z doczepiona terenowka to nie zart - takimi monstrami wybieraja sie na wakacje pary i rodziny z dziecmi. Widzielismy nawet pojazd kempingowy o gabarytach niewielkiego tira. Czegos takiego jak typowe auta miejskie nie widzielismy na oczy - pewnie sluza dzieciom, zeby sobie pocwiczyly za garazem zanim dorosna do 'prawdziwego' auta ;-)