Rankiem poszlismy przejsc sie po Flagstaff, w ktorego zabytkowym centrum podobno 'wrecz czuc atmosfere Dzikiego Zachodu'. hmmm byc moze chodzilo o to, ze srodek miasteczka stanowi szachownica uliczek z domami z konca XIX w., w ktorych znajduja sie stylowe butiki i restauracyjki. tak wyglada co drugie miasto w wielu krajach Europy, no ale przecietne amerykanskie miasto z naszych obserwacji to McDonaldsy i Walmarty rozrzucone kilometrami wzdluz 'highwaya' i rozproszone osiedla domkow i mieszkalnych szop gdzies w tle. nic dziwnego, ze przewodniki opisuja Flagstaff jako perle regionu :-)
odwoluje moje marudzenie na klopoty z kupnem karty pre-paid w Australii - tutaj patrzyli na nas szklanym wzrokiem, jak probowalismy im wytlumaczyc, o co chodzi. odwiedzilismy wszystkie salony po drodze - SIMA DLA INOSTRANCOW NIET!!
sniadanie zjedlismy w Del Taco, bo po paru dniach w Ameryce czujemy sie jak Morgan Spurlock w "Supersize me" i na mysl o kolejnym hamburgerze zbiera nam sie na wymioty.
jak tylko wjechalismy w okolice rezerwatu Indian Nawaho, wlaczylo sie lokalne radio w tym jezyku. Jest on podobno tak trudny, ze Amerykanie uzywali Nawahow jako szyfrantow w czasie II wojny. Zaraz zerwala sie burza piaskowa, sypiaca nam na szybe kupy pylu, po jednej stronie szosy ukazala sie niewielka traba powietrzna, a szaman w radiu zaczal skandowac jakies indianskie zaklecia. Arkowi szczeka opadla z wrazenia i nie mogl jechac. Klimat nie z tej ziemi!
Zatrzymaliśmy się na szybkiego fastfooda w Tuba City - mieście w dużej części zamieszkałym przez Indian - pracowali nawet w KFC, z tym że wcale nie mieli orlich rysów - raczej byli okrągli i pucołowaci (a może byli to Meksykanie...) piach szczękał nam w zębach, kiedy piliśmy kawę, obserwując mini-wydmy, które wiatr usypał przed przyczepami, w jakich niektórzy Brytyjczycy spędzają wakacje - tu wyglądały na czyjeś domy...
Po dwoch godzinach jazdy naszym oczom zaczelo ukazywac sie tlo rozlicznych westernow oraz reklamy Marlboro czyli Monument Valley. Z racji obejrzanych filmow miejsce to odruchowo kojarzy sie z kowbojami - wiec to tutaj mozna rzeczywiscie poczuc atmosfere Dzikiego Zachodu!! spodziewalismy sie, ze zaraz zza skaly wyjedzie John Wayne, by swym koltem wymierzyc sprawiedliwosc lokalnym koniokradom. Rewelacyjne miejsce na fotki - zwlaszcza zachod slonca, przy ktorym skalki odbijaja czerwona poswiate.
dobrze po 21. zajechalismy do Blanding. jest to spore miasteczko, niestety zamieszkane przez mormonow, w zwiazku z tym nic sie w nim nie dzieje i z trudem znalezlismy cos cieplego do zjedzenia.
my tu przyjezdzamy do Obamy, a w telewizji pokazuja, ze on wybral sie do nas!! niestety, nie mozemy sie dowiedziec, co ciekawego powiedzial, bo komentatorzy mowia tylko o tym, w co ubrala sie jego zona i co jedli na obiedzie u krolowej........