Dzien, w ktorym odbylismy pierwsza podroz w czasie (i przestrzeni). Nasz samolot wystartowal z Brisbane o 11 rano, po czym okolo 17, gdzies nad Pacyfikiem, przekroczylismy linie zmiany daty i cofnelismy sie do dnia poprzedniego. W Los Angeles wyladowalismy o 7 rano - 4 godziny wczesniej, niz wystartowalismy. Ha kto mowi ze podroz w czasie jest niemozliwa!!
Przez caly lot nie udalo nam sie zmruzyc oka - komfort siedzenia w klasie ekonomicznej dorownuje jezdzie autokarem do Anglii, do tego musielismy pomagac siedzacej obok siwej babci z Kanady, ktora pamietala pewnie czasy, kiedy latalo sie dwuplatowcami w szalikach i goglach, wiec wlaczenie albo zatrzymanie filmu przerastalo jej mozliwosci. do toalety nie moglismy chodzic za czesto, bo musielismy prosic babcie o wstawanie i balismy sie, ze nie bedzie mogla sie zlozyc z powrotem. zarty zartami, ale bylismy pelni podziwu, ze w wieku 80 lat chce jej sie smigac przez Pacyfik.
obrotna Meksykanka w Hertzu namawiala nas na wziecie Toyoty Prius albo jeepa Grand Cherokee za doplata 5$ dziennie i nie mogla zrozumiec, dlaczego wolimy sredniej wielkosci hybryde spalajaca 4 l od wielkiej terenowki lykajacej 16 litrow na 100.
no ale jak juz zauwazylismy, wszystko w tym kraju jest zgodne z cytatem z "Kochaj albo rzuc": u nas wszystko w Ameryce najwieksze, najlepsze. samochody rodzinne wielkosci autobusow i mala kawa jak kubel na smieci. jak autostrada, to ma 6 pasow i wszyscy na niej jada 150km/h, probujac cie staranowac. warszawscy kierowcy przy amerykanskich to wzor kultury i rozwagi.
z wielkim trudem wydostalismy sie z miasta i udalismy sie na pierwszy amerykanski posilek w "California Burgers". porcje takie, ze zatkalismy sie po samo gardlo i jeszcze zostalo. potem udalo nam sie uciac popoludniowa drzemke w motelu- hurra, tym razem jet lag nas ominal!
wieczorkiem udalismy sie do supermarketu o oryginalnej nazwie "Price Rite", ktory skierowuje swoja oferte do Latynosow, a moze po prostu Latynosi stanowia w tej okolicy wiekszosc. faktem jest, ze przez caly dzien obslugiwali nas wylacznie Meksykanie lub czarnoskorzy, poczawszy od Mendozy, ktora wbila nam wizy, do Rosy, ktora sprzedala nam bulki. w supermarkecie na tortilli nawet nie bylo napisow po angielsku, a w tle caly czas leciala wesola meksykanska muzyczka (ludzie troche sie gapili, jak sobie podrygiwalismy przy polkach - ja szczegolnie mam slabosc do takiej muzyki). w tv polowa kanalow jest hiszpanskojezyczna - szkoda, ze skonczylam kurs po jednym semestrze, pewnie hiszpanski przydalby sie bardziej niz angielski!