Rano ucielismy sobie pogawedke z Alicja, rodaczka, ktora wraz z chlopakiem prowadzi hostel Alice Lodge (polecamy!!!), a potem pojechalismy taksowka na lotnisko (32$ na 4 osoby). jak sie pozniej okazalo, Arek zostawil w hostelu swoj polar, na ktory tak pieczolowicie doszywal polska flage - ciekawe, czy komus sie przyda na srodku pustyni...Kolejny dlugi lot nad czerwona pustynia, po czym chwila emocji, poniewaz samolot laduje na wysunietym w morze pasie asfaltu - czlowiek patrzy w okienko, widzi ze kola prawie dotykaja fal, za to stalego ladu nie widac.. dodatkowej adrenaliny dostarczyl fakt, ze Magda odbierala nas z miejsca, w ktorym grozilo to mandatem, wiec musielismy prawie w biegu wskoczyc do wozu i prawdziwe przywitanie nastapilo dopiero pod jej domem :-)
pozniej udalismy sie na pyszna tajszczyne, a nastepnie na podziwianie Harbour Bridge i Opery noca. bylo swietnie!!
the owner of Alice Lodge turns out to be Polish....... and Sydney by night