Jak to sie wszystko zaczelo... Przez kilka lat pobytu w Wielkiej Brytanii spotykalismy mase ludzi, ktorzy objechali swiat wzdluz i wszerz na zasadzie tzw. backpackingu, czyli samodzielnej niskobudzetowej wyprawy - zjawisko, ktore w Polsce dopiero raczkuje, a co na Wyspach robi kazdy szanujacy sie student (na pytanie: Have you been to Thailand? wszyscy odpowiadaja: Not yet). Zawsze ciagnelo nas w swiat, jezdzilismy troche po Europie (i Maroku..), ale na prawdziwy travelling trzeba miec troche grosza no i dluugi urlop. Kiedy jednak pewnego dnia powiedzielismy sobie: jedziemy!!, obie kwestie udalo sie zalatwic bez wiekszego problemu.
Na pomysł pisania dziennika z naszej wielkiej podróży natchnęła mnie moja nieoceniona przyjaciółka Magda, przywożąc mi do Szkocji zapiski z naszego pamiętnego pobytu w Szczawnicy w lato po maturze. Czytając te nieinteligentne wpisy (wejście do prywatnego busa za 5zł, rekonensans Magdy i nasza ucieczka na dworzec PKS, aby zaoszczędzić 1.7zł... walka ze Słowakami o łazienkę...ściganie się z płynącym Dunajcem patykiem...), jakbym cofała się do tamtych beztroskich czasów i przypominała wszystkie zabawne wydarzenia, które już trochę zatarły mi się w pamięci. mam nadzieję, że podobnie będzie z tym dziennikiem.
A wiec, zaczelo sie tak... Po zapakowaniu do dwoch plecakow dobytku, ktory ma nam sluzyc przez nastepne dwa miesiace, wyruszylismy w nasza podroz. Z Edynburga polecielismy do Londynu, gdzie postanowilismy przeczekac prawie 4-godzinny postoj w barze Wetherspoon - co staje sie u nas powoli tradycja.