Zostawilismy niewdzieczne Lake Tahoe i jechalismy sobie przez pokryte gestym sniegiem gory. Uff jak Ci ludzie tam jezdza zima?? 300km dalej i 2000m nizej wszedzie kwiaty, swieza trawka i paki na drzewach.
udalo nam sie zamowic calkiem tani hotel niedaleko centrum San Francisco. czesc starych magazynow i zakladow artysci poprzerabiali na swoje pracownie, galerie, a w pozostalych powstaly puby, kluby i.. sklepy ze skorzanymi wdziankami dla amatorow pikantnych zabaw. wisialy w nich glownie stroje dla chlopcow - San Francisco jest bowiem swiatowa stolica ruchu gejowskiego. podobno co 7. mieszkaniec tego miasta jest gejem, musza sie wiec gdzies ubrac ;-) niedaleko hotelu miescily sie dwa kluby obwieszone teczowymi flagami, wiec czesto natykalismy sie na imprezowiczow w rozowych tiulowych sukienkach, kolorowych maskach i na gigantycznych obcasach. co roku w dzielnicy odbywaja sie targi skorzanych fetyszystow, a przez centrum miasta przechodzi szalony korowod strojnisiow, ktory Giertycha przyprawilby o zawal serca (a moze o cos innego. wiadomo- kto najglosniej krzyczy..)
podczas wieczornego spacerku minelismy przystanek tramwaju linowego, do ktorego ustawila sie horda turystow i ruszylismy na eksploracje Chinatown. o ile w Los Angeles widzi sie samych Latynosow, to San Francisco opanowali skosnoocy. trudniej sie ogadac, ale mozna lepiej zjesc :-) uliczki w tej dzielnicy sa poobwieszane czerwonymi lampionami, ozdobami itp., a w wiekszosci sklepikow leza sterty kolorowego chinskiego chlamu po 1$, ktory rozpada sie po pierwszym uzyciu. wstapilismy do jednej z lokalnych knajpek i oczywiscie dostalismy porcje dla ludzi o podwojnych zoladkach, udalo nam sie jednak wyczyscic talerze prawie do czysta. popelzlismy do hoteu z brzuchami przy ziemi.