Lone Pine okazalo sie bardzo malowniczym turystycznym miasteczkiem z wieloma budynkami wprost z westernu. wielu przyjezdza w te okolice, by zdobyc gore Mt Whitney (4421m) - najwyzszy szczyt USA poza Alaska (trzeba tylko machnac 35km). Jesli komus malo, moze wziac udzial w 'maratonie smierci' - biegnie sie 215 km z dna Doliny Smierci do podnoza gory (2500m), wlipcu przy temperaturze okolo 50C i bez zadnego cienia... prawdziwy raj dla masochistow.
zjechalismy na chwile do kurortu Mammoth Lakes, ktory byl zawalony sniegiem i.. wlasnie zaczelo znowu padac!! wczoraj w piecyku, dzisiaj w lodowce, a odleglosc wynosi bodajze 200km w prostej linii!! udajac sie na jednodniowa wycieczke, trzeba chyba zabierac walizke z ciuchami na zmiane.
pospacerowalismy jeszcze nad dziwacznym jeziorkiem Mono, ktorego brzegi sa zbudowane ze skaly wulkanicznej - troche to przypomina wiezyczki z pumeksu. pozniej mielismy zobaczyc jeszcze jedne z najwiekszych i najciekawszych ghost towns - Bodie, ku mojej rozpaczy jednak droga byla zamknieta.. a tak chcialam zajrzec do wnetrza prawdziwego saloonu albo poogladac nagrobki rewolwerowcow!
tak wiec potoczylismy sie do Lake Tahoe, co samo w sobie tez dostarczylo emocji, musielismy sie bowiem najpierw wtoczyc z dna doliny na 2,5km (po jednej stronie widac bylo szczyt wyciagu..to musi byc niezly rajd zima.) w South Lake Tahoe sezon powoli sie konczy, wiec udalo sie tanio zdobyc ogromny pokoj. przy kasie w supermarkecie zaczepil nas Ukrainiec i dopytywal sie, skad jestesmy i nie docieralo do niego, ze jestesmy na wakacjach (Z Polski, wiem, no ale gdzie mieszkacie?).
poniewaz bylo tylko lekko powyzej zera, postanowilismy utrzymac temperature w najskuteczniejszy sposob, czyli zamkniecie sie w pokoju i picie australijskiego wina.
'Death marathon' from Death Valley to the foot of Mt Whitney - not our thing; seeing piles of snow in Mammoth Lakes, getting to South Lake Tahoe in low season